Po raz pierwszy na wyprawie będę miał … prąd. Jacht zapewnia bowiem możliwość podpięcia się pod gniazdko i naładowanie baterii.
To całkowicie zmienia moje podejście do logistyki energetycznej. Do tej pory bowiem musiałem tak planować wyprawy, aby wystarczyło mi prądu, który zabierałem ze sobą, na swoich własnych plecach. W erze slajdów nie było to oczywiście problemem – wystarczyło zabrać 5 par baterii, które wytrzymywały nawet silne mrozy Himalajów. W dobie aparatów cyfrowych wyzwanie jest większe. Nie wystarczy zabrać 5 sztuk baterii na 14 dni w lodzie. nie mówiąc już o 30 dniowej wyprawie. Pojawiły się zatem w moim arsenale potężne powerbanki (np. umożliwiające ładowanie standardowej baterii Canona sześć razy), panele słoneczne i mnóstwo różnych przejściówek.
Do tej pory korzystałem z Powergorilla – systemu ładowania baterii. Potężny powerbank (21000 mAh) poprzez system rożnych przejściówek pozwala ładować baterie moich aparatów, telefonu, a nawet laptopa, o tablecie już nie wspominając. Można też podpiąć panel słoneczny, który pozwala naładować baterię – oczywiście w sprzyjających warunkach pogodowych. Dzisiaj takie systemy są o wiele bardziej popularne. Jeszcze kilka lat temu nie było to takie łatwo dostępne.
Więcej o tym systemie znajdziecie na stronie Powergorilla. Sprzęt sprawował się doskonale. jedynym minusem jest waga. Bateria łącznie z przejściówkami wazy 900g. Do tego jeszcze trzeba dodać panel słoneczny.
Tym razem będzie inaczej. Nie muszę brać dużego zapasu baterii. Wystarczą mi zatem 4 baterie do Canona, jeden komplet baterii do Mamiya (jeśli poleci), komplet baterii do GoPro i dwie ładowarki.
Nie będzie zatem antarktycznych testów sprzętu pozwalającego uzyskać prąd z nieba :-).