Antarktyda – w Ushuaia

4 stycznia

Budzę się dosyć wcześnie rano. Jest mi po prostu zimo. Skręciłem do zera kaloryfery przed snem i teraz mam za swoje. Ale jakie rześkie powietrze. Ściany hotelu są bardzo cienkie, a do tego wieje jeszcze całkiem silny wiatr. Wymarzłem zatem nieco. Poranek mam jednak mocno leniwy. Nie muszę nigdzie się spieszyć. W planach mam niewielkie zakupy uzupełniające no i wieczorną kolację z całą załogą.

Sprawdzam meile, biorę prysznic i schodzę na śniadanie. Nie zachwyca. Trochę tostowego chleba, dżemy i ser. Porażka, szczególnie jak porównam do śniadania do mojego ulubionego hotelu w Warszawie. Biorę dwa tosty i amerykańską kawę – czyli przelewową. Ech. Wypiłoby się porządną kawę.

Ushuaia – widok z okna na okoliczne szczyty

Po tym zachwycającym śniadaniu czekam w hotelu do 11 i idę na miasto. Oczywiście pada,choć rano widać było w okna ośnieżone góry. I znowu ostre, białe granie super odcinają się od niebieskiego nieba.

Ushuaia jest wyjątkowa przede wszystkim ze względu na swoje położenie. Jest uznawana za najbardziej wysunięte na południe miasto na świecie. Co prawda jeszcze dalej położone są osady chilijskie – tuż po drugiej stronie kanału Beagle, ale nie uważa się ich za pełnowartościowe miasta. Mowa o osadzie Puerto Williams liczącej ok. 2000 mieszkańców Puerto Toro, którą zamieszkuje niespełna 100 osób.

Z faktu położenia klimat w Ushuaia jest raczej chłodny. Średnia roczna temperatura wynosi tylko 5,7 °C. Maksymalna temperatura miała przypadać na czas mojego pobytu – całe 10 stopni powyżej zera. Podobno wcale tutaj dużo nie pada, ale to co widziałem za oknem temu przeczyło.

Historycznie jest to młode miasto. Zostało założone 12 października 1884 roku. Wkrótce rezydowali tutaj złoczyńcy – w pierwszej kolejności zbudowano bowiem kolonię karną. Położenie (na wyspie)  i odizolowanie miało uniemożliwić więźniom ucieczkę. Coś jak na wzór brytyjskiej Australii. Oczywiście Argentyńczycy nie byli pierwszymi mieszkańcami tego regionu. Indianie z grup Yamana, Alakaluf Selk’nam i Haush zamieszkiwali te rejony od ok. 12 000 lat, a stali biali mieszkańcy pojawili się dopiero w drugiej połowie XIX wieku.

Główna ulica Ushuaia nie zachwyca. Można tutaj spotkać chyba wszystkie style architektoniczne, mnóstwo opuszczonych budynków, jeszcze więcej samochodów, które wolno przetaczają się przez ulice. No i mnóstwo turystów. Od razu widać, że dotarł jakiś statek wycieczkowy, bo ludzi na chodnikach jest naprawdę sporo. Na dużym placu powiewa olbrzymia argentyńska flaga porwana przez wiatr. Wygląda jak strzęp jakiegoś starego ubrania. Jest trochę knajpek. Ogólnie niezbyt urzekające miejsce, dużo brudu i śmieci. Szkoda, bo samo miasto jest położone naprawdę malowniczo.

Ushuaia – zima łączy się z latem

Mam listę ostatnich zakupów. Trochę kosmetyków, nowy perfum, jakieś koszulki lokalne do spania. Kupuję też już pamiątki dla chłopców i Ani i pierwsze kartki pocztowe. Nigdy nie wiadomo, czy nie wrócimy spóźnieni i czy będzie czas na robienie jakichkolwiek zakupów. Najważniejszy zakup to dodatkowy statyw dla mojego GoPro. Nie zabrałem z domu bo miałem i tak już lekki nadbagaż. A że zamierzam zostawić trochę rzeczy w Ushuaia przed powrotem, to statyw będę mógł zabrać. Na Google znajduję wcześniej sklep fotograficzny. Statyw są, nawet Manfrotto. Ale cena trochę za wysoka, w końcu to drugi koniec świata. Cena, ceną, ale boję się że jest też za lekki. Jedno dmuchnięcie i GoPro będzie leżało na ziemi. Potrzebuję coś trochę cięższego i niekoniecznie tak wysokiego. Na razie się nie decyduję – muszę się zastanowić. Przykre było to, że dopóki rozważałem zakup drogiego statywu obsługa była naprawdę miła. Jak tylko chwilowo zrezygnowałem to stałem się powietrzem. Choć w sklepie nie było nikogo.gdybym miał wybór, to moja noga by tutaj już nie postała.

Idę na lunch do lokalnej restauracji. Zamawiam lokalną specjalność czyli … pizzę. Lokal jest pełen i to wzbudziło moje zaufanie. Nie jest to może najlepsza pizza w moim życiu, ale była zjadliwa.

Wracam do hotelu.  Jakoś nie mam ochoty na wałęsanie się po miasteczku. Nie ma tutaj za wiele do zobaczenia. Na muzeum morskie jakoś nie mam ochoty. Do kolacji z załogą mam jeszcze wiele czasu. Zabieram się zatem za wszystkie rzeczy związane z komputerem, ściągam swoją stronę www i diaporamy na wieczorki zapoznawcze :-). Przygotowuję kolejne wpisy na stronę. Rozgryzam GoPro i różne opcje. Czuję się trochę zmęczony po podróży i ostatecznie ląduję w łóżku. Nie śpię jednak długo. Oglądam jeszcze odcinek Fargo (wciąga) i zaczynam się przygotowywać do wyjścia. Prysznic, nowe ciuchy. W końcu liczy się pierwszy “look”. Wychodzę.

Po drodze zahaczam jeszcze o sklep fotograficzny, w którym byłem wcześniej. Kupuję statyw dla GoPro – taką gorille z łamanymi na wszystkie strony nogami. Uznałem, że nie potrzebuję wysokiego statywu przy bardzo szerokim kącie GoPro i wystarczy mi coś niższego i bardziej stabilnego. Łamane nogi pozwolą mi też przymocować GoPro do relingu jachtu i kręcić filmy na jachcie. Kosztuje ponad 2000 Peso, ale taka wyprawa jest tylko jedna. W sumie bardzo żałowałem, że nie zabrałem takiego statywu z domu – ma taki na stanie. W sklepie proszę jeszcze o otwarcie pudełka ze statywem przed zakupem – chciałem sprawdzić czy wszystko jest OK. Ale prawa konsumenta są tutaj chyba postrzegane całkowicie inaczej i spotykam się z odmowa. Pytam się zatem, co będzie jak statyw okaże się uszkodzony po zakupie. Pan z uśmiechem na twarzy informuje mnie, że będę mógł reklamować. Super. Miałem ochotę rzucić tym pudełkiem o ziemię i wyjść. Musiałem jednak ten statyw mieć. Zapłaciłem, otwarłem pudełko. Wszystko okazało się ok. Opinia o sklepie powędruje na Google Maps.

Po zakupach idę do restauracji na spotkanie z załogą. Lauren, nasz amerykańsko-szwajcarski przewodnik, zarezerwował nam stolik w dobrej restauracji blisko nabrzeża. Spotykam tam już Philippa i Jimiego – Brazylijczyka, żeglarza, pracownika morskich platform wydobywczych. Po chwili dociera Magne – Norweg, również żeglarz, już na emeryturze korzystający z uroków świata bez pracy. A po chwili Marnie – prawniczka Forda i Anne – również prawniczka – tym razem BMW. Okazało się, że dziewczyny leciały tym samym samolotem z Frankfurtu co ja. Jest jeszcze Salome – nasza co-skipper i Henk – skipper. Ale oni są w szale ostatnich przygotowań przed jutrzejszym startem i nie dołączą do nas dzisiaj. Szybko przełamujemy lody, jest dużo śmiechu. Moje pierwsze wrażenie jest takie, że będzie to dobra załoga. Każdy z nas, na zachętę Laurenta, mówi co oczekuje od tej wyprawy. Skupiam się oczywiście na dobrej pogodzie – tzn. takiej bez niebieskiego, czystego nieba, za to trudnej i wymagającej. Bo to daje świetne możliwości fotograficzne. Spotkanie trwa ponad 3h.

Po spotkaniu powrót do hotelu. Te podejścia naprawdę potrafią człowieka wymęczyć, podobnie jak chłodne powietrze (pomimo lata). W hotelu jest mnóstwo Włochów, którzy dotarli tutaj na motorach. Jakiś trawers Ameryki Południowej. Są w wieku 50+ i widać, że w drodze są już od dłuższego czasu.  

Po powrocie ostatni odcinek Fargo i spać. Jestem strasznie podekscytowany jutrzejszym wypłynięciem. Zaczyna się przygoda.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *