Antarktyda – przez cieśninę Drake’a

22-24 stycznia

Te dni jawią mi się jako koszmar. Prawdziwy. Nie wiem do tej pory jak dałem radę psychicznie to wytrzymać. Chyba tylko spokój Henka, który przez te trzuy dni w praktyce nie zmrużył oka dawał mi poczucie jako takiego bezpieczeństwa.

Szliśmy cały czas na żaglach. Naprawdę szybko, bo wiatr był bardzo silny. Jak to na krawędzi sztormu. Cały czas w potężnym przechyle. Nasz bulaj w kabinie praktycznie cały czas był pod wodą. Kotłowało się tam niesamowicie. Jak w pralce podczas wirowania z dużą ilością wody. Zejście z łóżka wymagało nie lada wysiłku przy takim przechyleniu. Stąd każdy ograniczał swoją aktywność do minimum.

Najgorsze były jednak te uderzenia w burtę. Co chwila dosłownie w jacht uderzały olbrzymie fale. Od takiego uderzenia cały jach się trząsł. Miałem wrażenie, jakby za każdym razem w burtę uderzała nie woda, ale olbrzymie pnie pływające po oceanach. Wielkości sekwoi. Poczucie strachu dosłownie mnie paraliżował. Oczekiwałem najgorszego. Trudno mi było uwierzyć, że jacht może to przetrwać.

Najgorsze miało dopiero nadejść. Wiatr wzmógł się tak mocno, że musieliśmy zrefować nieco żagle. To jednak za wiele nie pomogło. Jacht od czasu do czasu (przypominał – ważył 40 ton), unosił się w powietrzu. Pojawiały się takie momenty ciszy, podczas którego w burty nic nie uderzało, a my płynęliśmy niczym statek powietrzny równo przez otaczające nas may powietrza. Ipo chwili … łup, uderzaliśmy z pełną siłą w wodę. Wszystko drżało, w kuchni robił się bałagan. Kilka razy wiele rzeczy powypadało pomimo tego, że były dobrze pochowane czy pozamykane. Wszystko inne latało okół. Butelki w schowkach się biły.

Te momenty były najgorsze. Trzymałem się kurczowo koi i modliłem do wszystkich bogów, by to się wreszcie skończyło.

Na szczęście mój organizm tym razem mnie nie zawiódł i nie było wycieczek do łazienki. Co więcej, mogłem w miarę czytać – wystarczyło, że na kindlu powiększyłem sobie mocno czcionkę i zawroty głowy znikały. Pochłaniałem książki, oglądałem seriale. Słuchałem muzyki. Pozwalało mi to znosić ten wolno płynący czas i odrywać się od tego co się działo za burtą.

Olbrzymim wyzwaniem w takiej pogodzie były kontakty z Anią. Przyrzekłem, że choćby nie wiem co będę wysyłał sms-y z telefonu satelitarnego. Jak się okazało, nie było to takie łatwe. Najpierw musiałem ubrać się w sztormowe rzeczy. Wcześniej przygotowywałem sobie tekst sms-a na telefonie. Ubrany wychodziłem na zewnątrz i przypinałem się do jachtu. Odpalałem telefon satelitarny. Ten, w zależności od ustawienia satelitów potrzebował czasami i 10 minut, aby się aktywować. Cały czas siedziałem skulony w ręką wyciągniętą ku niebu. Oby szybciej się połączył i wysłał wiadomość. Nie mogłem nie widzieć co się wokół mnie działo. Fale były tak wysokie, że co chwila byliśmy mocno poniżej. Czekałem tylko jak nas zaleją. Na szczęście dla mnie, zawsze dostawał dziób w czasie mojego oczekiwania. Jacht zachowywał się trochę jak na drifcie, to szedł ślizgiem, to prosto. Te minuty wlokły się jak godziny. Powtarzałem ten schemat każdego dnia.

Silny wiatr miał jedną dobrą zaletę. Pozwolił nam szybko pokonać cieśninę Drake’a. Zajęło nam to niecałe trzy dni. A przecież mieliśmy dalej niż jak płynęliśmy na Antarktydę, gdyż startowaliśmy z dalszych wysp. Na ranem trzeciego dnia morze uspokoiło się już na tyle, że mogłem wyjść na pokład. Właśnie zbliżaliśmy się do przylądka Horn. Nie sposób było nie skorzystać z takiej okazji i go zobaczyć. Oczywiście zachowaliśmy bezpieczną odległość. Źle byłoby skończyć na skałach w ostatnich dniach wyprawy. Pogoda nie była fotograficzna – szaro, buro i ponuro. Mnóstwo niskich chmur, ale od czasu do czasy przebijało się słońce. Horn powoli wychynął za chmur. Dookoła nas kłębiły się albatrosy. Siedzieliśmy w kilka osób na pokładzie i podziwialiśmy widoki.

Po kilku godzinach na pokładzie wpłynęliśmy do kanału Beagle, gdzie zacumowaliśmy w zatoce. Wody były spokojne, pogoda piękna. Siedzieliśmy na pokładzie i jedliśmy kolację popijając winem. Udało się przejść cieśninę. Strach wydawały się już odległym wspomnieniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *